Studenckie pasje – DookoÅ‚a Å›wiata część 2

10 lipca 2023
2023_07_06_aktualizacja_starter_podroze1
 Share on FacebookShare on Google+Tweet about this on TwitterShare on LinkedInEmail this to someonePrint this page

Nadszedł czas na uzupełnienie relacji naszego studenta Pana Macieja, który w ubiegłym roku rozpoczął spełniać swoje marzenia i ruszył w rejs dookoła świata wraz z całą rodziną. 

Po wielu przygodach dotarliśmy do Ameryki Środkowej

Dotarliśmy do wyspy Barbados. Odpoczywaliśmy kilka dni pływając z żółwiami, oglądając zatopione wraki, spotykając się z barbadoską polonią, zwiedzając miasto Bridgtown. Następną wyspą, jaką odwiedziliśmy była Martynika. Zrobiliśmy tam większe zakupy i nawiązaliśmy kolejne przyjazne relacje z  polskimi żeglarzami. Martynikę nawiedzają liczne szkwały. Ilość jachtów przebywających w zatoce jest niewyobrażalnie wielka. Na Martynice dowiedzieliśmy się, że bliscy znajomi lecą w najbliższym czasie na Dominikanę i mogą nam zabrać Internet satelitarny. Wiedzieliśmy już, jaki kierunek obrać, jednak nie mieliśmy zbyt wiele czasu, a sporo mil do pokonania. Na dwa dni wstąpiliśmy na Dominikę, która jest piękną, naturalną wyspą. Odbyliśmy wycieczkę na wodospad. Po czym ruszyliśmy na Wyspy Świętych przy Guadelupe. Są to malutkie wysepki, z bajecznymi zatokami i cudnymi plażami. Na kolejnej wyspie zrobiliśmy pranie i poważniejsze zakupy. Następnie zdecydowaliśmy się zrobić przelot (około 400 mil) na Dominikanę. Miedzy Porto Rico, a Dominikaną przyszła wielka fala, która porwała nam grota i zalała nas dużą ilością słonej wody. Po trzech dniach, z porwanym żaglem, późną nocą, wąskim tunelem pomiędzy rafami, wpłyneliśmy do Punta Cana, czyli do portu na Dominikanie. Rano czekała nas odprawa celna, opłacenie wiz oraz inne formalności w porcie. Wszystko ułożyło się po naszej myśli i mogliśmy już oficjalnie pływać po Dominikanie. Wieczorem odebraliśmy oczekiwaną przez nas przesyłkę. Cały kurort robi niesamowite wrażenie, gdyż są czyste białe plaże, baseny i ciekawe zabudowania. Z Punta Cana ruszyliśmy na południe do Wysepki Salina, gdzie spędziliśmy noc i kolejny dzień na cudnych plażach. Zwiedziliśmy kolejno Bayahibe, Casa del Campo. Boca Chica, Santa Domingo i Palenque. W dniu 6 marca dotarliśmy do portu Salinas na Portoryko, gdzie zrobiliśmy większe zakupy i ruszylismy dalej w stronę Panamy.

mapa1

Rozpoczęcie pobytu w Panamie zaskakującymi przygodami z Indianami

23 marca dotarliśmy do Archipelagu Wysp San Blas. Przepłynięcie z Kolumbii na Wyspy było bardzo burzliwe. Towarzyszyły nam ogromne fale, a także silny wiatr i prąd, a droga zajęła nam dwa dni. Wejście na wyspę odbywało się pomiędzy rafami. W tym miejscu występuje tak zwany fenomen gigantycznych fal. Martyna stwierdziła, że ten widok za bardzo podnosi jej ciśnienie i zdecydowała się zejść pod pokład. Zostałem z Matyldą, chwilę zajęło nam przepłynięcie i schowanie się za rafę, za którą było już zupełnie płasko. Po południu dotarliśmy do Islas Cbezas. Byliśmy zupełnie sami. Ze względu na to, że straciliśmy ponton, zdecydowaliśmy się zakotwiczyć bliziutko wyspy.

Mapa (1)a

Postanowiliśmy odpocząć po podróży i zażyć kąpieli. Skoro świt obudziło nas pukanie do jachtu. Okazało się, że to Indianin z pobliskiej wioski, przypłynął po zapłatę za kotwiczenie. To było nasze pierwsze spotkanie z prawdziwym Indianinem. Posiadaliśmy ostatnie 20 dolarów. Indianin zabrał chłopców do swojego kanu na przejażdżkę na wyspę. Pokazał im jak używać maczety. Dogadałem się z nim tak, że policzył 5 dolarów za maczetę, 5 dolarów za postój i za pozostałe 10 miał nam przywieźć świeżych owoców i warzyw. Popołudniu zjawili się kolejni Indianie z plemienia Kuna i również chcieli zapłatę za postój. Wytłumaczyliśmy im, że ostatnią gotówkę oddaliśmy i czekamy na warzywa. Indianie doskonale wiedzieli o kim mówimy i powiedzieli, że to ich lokalny oszust. Nie pochodził z ich plemienia. Zamieniliśmy kilka świeżych awokado, bananów na zimną Coca colę. Spędziliśmy tutaj dwa dni. Matylda naprawiła antenę radia, która się obluzowała. Kolejnego dnia po południu odwiedził nas Indianin Albinos z prośbą o krem z filtrem, ponieważ jest trudny do zdobycia w tym rejonie. Podzieliliśmy się z nim tym co mieliśmy.

Niezapomniane chwile na Archipelagu

Kolejne wyspy, które odwiedziliśmy nazywają się Coco Banderas. Jest to niesamowite miejsce. Bardzo wąskie wejście pomiędzy dwoma wyspami sprawiało wrażenie, jakbyśmy stali w basenie. Wyruszyliśmy na plażę z trójką dzieci. One bawiły się w piachu, a ja próbowałem rozłupywać kokosy nową maczetą. Było to też idealne miejsce na zrobienie grilla. W związku z tym wieczorem zrobiliśmy burgery i steki. Następnego dnia podnieśliśmy kotwicę i udaliśmy się na Islas Holandesas. Zostaliśmy tutaj dłużej. Poznaliśmy niesamowitych ludzi, z którymi utrzymujemy kontakty do dziś. Islas Holandesas to malutka wysepka, na której znajdował się mały sklepik i restauracja prowadzona przez rodzinę przesympatycznych Indian. Codziennie o 4 popołudniu rozgrywano mecze siatkówki plażowej. Wieczorem spotykaliśmy się w restauracji na pizzy. Rano właściciel restauracji dostarczał na jachty świeży chleb kokosowy i bułki. Dwa razy w tygodniu przyjeżdżała świeża dostawa towarów z Panama City. Niestety nie posiadaliśmy już gotówki ani pontonu. Nie mogliśmy w spokoju cieszyć się tym miejscem, bo z tyłu głowy wiedzieliśmy że musimy rozwiązać nasze problemy. Poradzono nam umieścić ogłoszenie na lokalnych grupach facebookowych i whatsaapowych, więc tak zrobiliśmy. Udaliśmy się na ostatnie wyspy z Archipelagu kierując się w stronę miasta Colon. Zakotwiczyliśmy przy Isla Limon, jednak prąd uniemożliwił nam płynięcie deską. Chwilę po zrzuceniu kotwicy przypłynęli do nas lokalni Indianie ze swoimi ręcznie robionymi produktami. Nie mieliśmy gotówki, dlatego wymieniliśmy towary. Daliśmy małe ubranka po Marysi, lakier do paznokci, jakiś haczyk za przepiękne, ręcznie robione bransoletki. Zdecydowaliśmy się płynąć w stronę miasta Colon. Mniej więcej w połowie drogi znajdowała się marina Panamarina i tam właśnie chcieliśmy odpocząć. Jakieś 7 mil przed mariną na fb odezwał się Marcin z informacją, iż w Linton Bay znajduje się ogłoszenie, że ktoś sprzedaje ponton. Po namyśle zdecydowaliśmy się tam popłynąć. Nie przypuszczaliśmy, że spędzimy tam aż dwa tygodnie. Spotkaliśmy tam bowiem Polaków, których bardzo polubiliśmy. Niektórzy z nich żartowali, że w życiu podczas wieloletnich podróży nie spotkali tylu Polaków co właśnie w Linton. Wielu mieszka tam od lat na swoich jachtach. Sama miejscowość położona jest wśród lasów deszczowych w dziczy. W pobliżu znajduje się rezerwat dla opuszczonych czy poranionych zwierząt. Odgłosy, jakie się stamtąd wydobywały szczególnie o zmierzchu przypominały te z najgorszych horrorów. Kasia i Marcin pomogli mi dostać się na ląd obejrzeć pontony, które na pierwszy rzut oka wyglądały katastrofalnie. Pożyczyli mi swój kajak, abym samodzielnie mógł dopływać do brzegu. Zdecydowałem jednak, że spróbuję naprawić ponton i doprowadzić go do porządku. Właściciel zatrudnił do klejenia lokalnego speca Rangela. Codziennie rano płynąłem do Mariny i wracałem po południu. Oprócz pontonu udało się znaleźć także silnik. Dobiłem targu.

Któregoś dnia Martyna wybrała się na desce do miejscowego Chińczyka i z trudem wróciła na jacht z zakupami. W kolejnych dniach, gdy jeszcze pracowałem przy pontonie prosiliśmy sąsiadów o pomoc w dostaniu się na ląd i z powrotem. Po 9 dniach wytężonej pracy ponton przestał przeciekać, było więc co świętować. Odkryłem, że na pobliskiej stacji jest promocja i butelka rumu Abuelo, butelka Coca Coli plus worek lodu kosztuje jedyne 9 dolarów. Szybko rozpowszechniłem informację wśród znajomych i rozpoczęliśmy wspólne świętowanie. Chłopakom tak się spodobało, że w trakcie złożyli propozycję, abyśmy następnego dnia weszli do portu, a oni wyczyszczą nam jacht z zewnątrz. Zapewnili, że nie chcą za to pieniędzy, a dodatkowo załatwią nam tańszą cenę za noc w porcie. Miło spędziliśmy dwa dni w porcie. Jacht dawno tak pięknie się nie prezentował, bił blaskiem i nie sądziłem, że może być aż tak czysty. Martyna zabrała dzieci na pobliską wyspę Isla Grande ze znajomymi z okolicznych jachtów. Mieliśmy sprawny ponton i wreszcie znów byliśmy niezależni. Tego samego dnia nawiązaliśmy kontakt z Kanałem Panamskim i umówiliśmy się na procedurę mierzenia jachtu na najbliższy czwartek.

Zdjęcia: archiwum Państwa Kowieskich

 

Nasza przeprawa przez Kanał Panamski

Następnego dnia wyruszyliśmy do Colonu, gdzie przy Marinie w Shelter Bay odbywa się mierzenie jachtów. Ilość i wielkość statków przechodzących Kanał Panamski zapiera dech. Byliśmy w sporym szoku. W czwartek rano przypłynęła lancha (motorówka) z osobą, która oficjalnie nadała nam numer identyfikacyjny. Otrzymaliśmy instrukcję do zrobienia przelewu międzynarodowego. Zrobiliśmy przelew z Revoluta, na konto Citi Bank w Nowym Jorku 3060 dolarów, który w instrukcji nazwany był beneficiary account number. Ponad tydzień obijaliśmy się między Kanałem, który twierdził, że pieniądze nie doszły, a Revolutem, który uznał transfer za kompletny i zakończony. Finalnie po tysiącach rozmów maili i zorganizowaniu kolejnych 3 tys. dolarów, zdecydowaliśmy się zaryzykować i spróbować wycofać transfer i wpłacić gotówkę. W poniedziałek około godziny 15.30 wróciłem z banku z propozycją, że możemy zrobić Kanał jutro o 4 rano. Mieliśmy 30 minut na zorganizowanie 3 osób wymaganych przez administratora do trzymania lin. Udało się znaleźć 3 cudowne dziewczyny. Jedna z nich dopiero leciała do Panamy i jeszcze nie wiedziała, że czeka ją taka przygoda. Czekało nas jeszcze przygotowanie lin, które kilka godzin wcześniej kupiłem w Zona Libre w Colon. 180 m musieliśmy podzielić na 4 równe części. Oczywiście mieliśmy różne koncepcje, jak to zrobić. W efekcie liny się splątały i zajęło nam dwie godziny ogarnięcie tego. Zawieszenie odbijaczy dopełniło całokształt. Dostaliśmy informację, że nasz pilot przypłynie około 4:00 nad ranem. Zebraliśmy się wszyscy o 3:30. Zaparzyliśmy świeża kawę. Udzieliłem dziewczynom niezbędnych instrukcji. Nasz pilot pojawił się sporo po 5:00 i od początku się spieszył. Ewidentnie nie ucieszył się z naszego powolnego wyciągania kotwicy. Niestety mieliśmy kłopoty z akumulatorami i zajęło nam to sporo czasu. Mieliśmy dobrą prędkość około 7 węzłów, ale jemu i tak było mało. Tuż przed wejściem do pierwszej śluzy nasz silnik się zagrzał. Woda w zatoce ma temperaturę 30 stopni, więc niedostatecznie chłodziła silnik. Mieliśmy 20 minut na naprawę. Wykonaliśmy szereg telefonów do przyjaciół mających pojęcie w temacie silników i skrzyń. Ochłodziliśmy silnik oczyściliśmy impeler  i ruszyliśmy. Niestety nie zdążyliśmy na transfer, w którym byliśmy zaplanowani. Musieliśmy poczekać na kolejny, więc spokojnie spożyliśmy śniadanie. Około 9:30 wraz ze statkiem gigantem i innym trimaranem Maserati weszliśmy do pierwszej śluzy. Jednym z powodów, dla których zdecydowaliśmy się wykorzystać termin last minute zaproponowany przez administracje kanału, był fakt iż Maciej miał mieć egzamin zdalny z konstrukcji metalowych w najbliższą środę. Kanał można przechodzić na dwa sposoby, po południu z nocowaniem na jeziorze Gatun bądź rano i płynąć cały dzień. Zdecydowaliśmy się na ten drugi. Jednak przez opóźnienie nasz pilot stwierdził, że się nie wyrobimy i zostawił nas na noc na boi na Jeziorze. Dziewczyny nie były przygotowane na nocowanie. Martyna szybko zorganizowała miejsce dla wszystkich i przygotowała obiad. Pilot miał zjawić się z samego rana. Pozostał problem egzaminu, który chciałem zdać. Poinformowałem pilota i dziewczyny, że muszę się skupić przez godzinę. Katia stanęła za sterem. Pilot usatysfakcjonowany prędkością zgodził się i zaakceptował zaistniałą sytuację. Zdałem egzamin po drodze mijając trzy krokodyle. Dotarliśmy do kolejnej śluzy. Tam połączyliśmy się z dwiema łódkami w tzw. tratwę. Zajęliśmy środkową pozycję, dlatego nie musieliśmy podawać lin. Od tej pory płynęliśmy razem aż po Pacyfik. Po przejściu kanału doszliśmy do wniosku, że małe jachty stwarzają tylko kłopot. Pieniądze są pozyskiwane głównie z Kolosów. Bogatsi o nowe doświadczenie zacumowaliśmy przy Panama City. Wynajęliśmy auto, żeby odwieźć dziewczyny z powrotem do Shelter. W Panama City spędziliśmy dwa tygodnie, przygotowując się do przepłynięcia przez Pacyfiki. Zdecydowałem się jeszcze raz przepłynąć Kanał z Michałem Malinowskim, czyli polskim aktorem na zbudowanej przez niego malutkiej Leili. Zakupiłem baterie litowe licząc, że rozwiążą nasze problemy z energią na jachcie. Zmieniła się pogoda, odczuwało się nadciągającą porę deszczową. Znajomi poinformowali nas o zbliżających się burzach. Dlatego 10 maja zdecydowaliśmy się podnieść kotwicę i ruszyć na Pacyfik.